31 grudnia 2014

Rozdział 8. - "Powinienem wiedzieć teraz, że to nie ta droga"

Bo nie jestem ofiarą
Nie miałem na myśli tego i wiem, że Ty też nie kochanie
Teraz wszyscy są przed drzwiami
Muzyka: Curly Heads - "Till you got me" 

16 listopada 1999


            - O czym ty, do cholery, mówisz?!
            Zdenerwowany głos wypełnił bar, poruszając dymem z papierosów. W pomieszczeniu unosił się zapach tytoniu, drewna i wody kolońskiej, a światło było tłumione przez ciężkie żaluzje. Wszędzie siedzieli mężczyźni, w rozpiętych garniturach i rozwiązanych muszkach lub krawatach.
            - Mówię, że nie jestem w stanie wykonać swojego zadania – odparł wyższy mężczyzna chłodno i spojrzał twardo na swojego rozmówcę.
            - Obydwoje dobrze wiemy, że musisz je wykonać. Od tego wszystko zależy!
            - Jest jeszcze wiele innych sposobów! Nie musimy posuwać się do czegoś takiego.
            - Za niewykonywanie rozkazów postawią cię przed plutonem egzekucyjnym, a mnie zmuszą do odejścia z Rady!
            - Nie obchodzi mnie to! – krzyknął, wstając z krzesła. Cała jego postać emanowała desperacją i rozpaczą. Nikt nie zwracał na to uwagi. Traktowano go jak kolejnego słabego kolesia, który nie zgadza się na warunki umowy lub jak dłużnika, który nie jest w stanie oddać pożyczonych pieniędzy. Dopiero, gdy nieco się uspokoił, kontynuował: - Musimy znaleźć inny sposób.
            - Nie! To ty musisz wywiązywać się ze swoich obowiązków! – Drugi mężczyzna również wstał. – Pamiętaj, co zyskamy za poświęcenie jednego marnego życia.
            Wyszedł.
Seth został całkiem sam w sali pełnej ludzi. Opadł na krzesło jakby uszło z niego całe powietrze i pokazał ręką, żeby dolano mu jeszcze whisky. Wypił wszystko za jednym razem. Otarł twarz z potu, który nagle zrosił jego skórę, poprawił ubranie i wyszedł, zostawiając na stoliku banknot.
Bez słowa wsiadł do samochodu i pojechał do restauracji, w której zostawił Hermionę. Ona i jeszcze jedna dziewczyna siedziały w osobnej sali, popijając powoli herbatę. Obydwie były do siebie bardzo podobne pod względem wyglądu, ale charakterem i obyciem różniły się jak woda i ogień. Hermiona w paru chłodnych słowach była w stanie obrócić w pył wylewną i uczuciową wypowiedź Astorii Greegrass.
- Powiedz mi, od jak dawna jesteś z Sethem, Hermiono?
- Od wczoraj – odpowiedziała krótko, łamiąc herbatnik na mniejsze kawałki i zanurzając je w herbacie.
- To niemożliwe! – zawołała Astoria tak donośnie, że jedno ciasteczko wypadło z rąk Hermiony na podłogę. – Znam Setha od ponad roku i jeszcze nigdy nie przedstawiał nam swojej partnerki, nie będąc z nią przez przynajmniej trzy miesiące. Na pewno niewiele o nim wiesz, prawda?
- To nie jest dziwne, biorąc pod uwagę, że znamy się od dwóch dni.
- Nie opowiadał ci nawet czym się zajmują z moim ukochanym? – zdziwiła się dogłębnie Astoria, nie dając Hermionie czasu na odpowiedź i uznając jej trwające sekundę milczenie za przeczenie. – Otóż on i mój ukochany zajmują się polityką.
- Polityką?
- Tak! Polityką! Mnie nudzą te rzeczy, więc nigdy nie pytam mojego misia o szczegóły. Wiem tylko, że zasiadają w jakiejś Wielkiej Radzie – odparła Astoria, robiąc w powietrzu znak cudzysłowia przy dwóch ostatnich wyrazach. W końcu zamilkła, aby wypić herbatę.
- Astorio, przypomnij mi, jak nazywa się twój ukochany? Bo, niestety, gdzieś mi to umknęło – zapytała Hermiona po dłuższym milczeniu, choć tak naprawdę nigdy nie usłyszała nazwiska tego „ukochanego”.
- Och, Draco Malfoy. A niedługo i ja będę się tak nazywać – wybuchła piszczącym śmiechem, ale Hermiona nie zwracała już na niego uwagi. Nie zwracała uwagi na nic. Nawet na Setha, który nagle wszedł do pokoju.
Jedno z pierwszych pytań, które zadała sobie w myślach, było dlaczego Draco wybrał taką głupią dziewczynę na żonę? Ale sekundę odpowiedź pojawiła się w jej głowie i Hermiona nawet zaczęła podziwiać Dracona za taki wybór: głupiutka dziewczyna, która nie interesuje się zajęciem swojego „ukochanego”, nie zadaje niewygodnych pytań, a za to ma wydatny biust, którym chwali się przed wszystkimi.
- Witam, panie – Seth uśmiechnął się szeroko i usiadł obok Hermiony, całując ją w usta. Obydwoje byli świetnymi aktorami. Grali nawet przed sobą. Szkoda tylko, że publika była tak nieliczna.
- Seth, widziałeś gdzieś mojego Draco? – zapytała Astoria, a Seth minimalnie drgnął.
- Przykro mi, ale nie. Wsiedliśmy do osobnych samochodów, ale jestem pewien, że niedługo do ciebie dołączy.
- Skarbie, wiem, że masz jeszcze sporo pracy, więc może już pojedziemy? – zapytała Hermiona, chcąc się w końcu uwolnić od tej irytującej Astorii. Z drugiej strony, chciała dokładnie wypytać Setha o to, kim w ogóle jest.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że współpracujesz z Draconem Malfoy’em? – zapytała Hermiona, kiedy znaleźli się w końcu sam na sam w gabinecie Setha.
- Jakoś nigdy nie było okazji – odparł, robiąc dobrą minę do złej gry.
- Mój chłopak współpracuje ze śmierciożercą, cudownie! – zawołała ironicznie. – A może sam nim jesteś?
Zapadła głęboka cisza. Obydwoje dobrze wiedzieli, jaka padnie odpowiedź.
- Popełniłem w przeszłości największy błąd mojego życia. Gdybym tylko mógł cofnąć czas, nigdy bym nie przeszedł na stronę Voldemorta. Byłem tchórzem bez wartości. Ale to się zmieniło, uwierz mi.
W jego oczach widać było błaganie i szczerość. Zbliżył rękę do policzka Hermiony, ale ona się odsunęła. Nagle jakby coś ją olśniło, zaczęła mówić szybko, zdenerwowanym i zaskoczonym tonem.
- Wiedziałeś dobrze, kim jestem, kiedy jechaliśmy pociągiem. Specjalnie usiadłeś obok mnie, chociaż wagon był prawie całkowicie pusty. Kartkę, którą potem mi dałeś, miałeś już przygotowaną. Wiedziałeś, że jestem w tym pociągu, że nie wiem, dokąd jadę. Wiedziałeś, że nie mam dużo pieniędzy, więc zaproponowałeś – a raczej zmusiłeś mnie – do mieszkania tutaj. Teraz na pewno wszystkie drzwi są zamknięte i obstawione strażą. Zamknąłeś mnie tu jak w więzieniu…
- Zakochałem się w tobie, odkąd się o tobie dowiedziałem – skłamał, przerywając jej. – Wykorzystałem swoją pozycję do odnalezienia cię. Hermiono… - Zbliżył się do niej ostrożnie, niepewnie chwytając jej podbródek tak, żeby patrzyła prosto w jego oczy. – Kocham cię.
Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy, gdy nagle Hermiona odsunęła się i wyszła z pokoju. Spędziła resztę dnia w bibliotece, próbując przemyśleć całą tą sprawę. Seth wydawał się mówić prawdę, ale to wszystko było zbyt podejrzane. Poza tym, on był śmierciożercą! Był jednym z ludzi, którzy uczynili z jej życia piekło.
Seth siedział samotnie w swoim gabinecie i nie wychodził stamtąd przez kilka godzin, które były dla niego torturą. Bił się ze swoimi myślami i uczuciami, nie wiedząc, co robić dalej. Kiedy na wielkim zegarze w holu wybiła północ, wstał i udał się do swojej sypialni, mając nadzieję spotkać tam Hermionę.
- Wierzę, że się zmieniłeś – usłyszał jej głos, gdy tylko zamknął za sobą drzwi. – Nie będę pytała o twoją przeszłość, jeżeli ty nie będziesz pytał o moją.
- Zgoda.
Kiedy leżeli w łóżku, objęci i bliscy zaśnięcia, Seth mruknął ochrypłym głosem.
- Jesteś zarazem najlepszą i najgorszą rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła.
- Słucham?

- Nic, śpij już.

_______________________
Wiem, że nie pisałam nic przez bardzo długi czas, ale teraz akcja powinna się rozwinąć, więc może będzie mi szło szybciej :P Nie będę się tłumaczyła, dlaczego tak długo nic nie pisałam, bo to nie ma znaczenia. Postaram się dodać następny rozdział do połowy stycznia, ale niestety, niczego nie mogę obiecać. Mam nadzieję, że ktokolwiek skomentuje ten rozdział, bo pod poprzednim nie było zbyt wielkiego odzewu, a powoli nie widzę sensu pisania tylko dla siebie. 
Udanego Sylwestra i do usłyszenia za dwa tygodnie! <3

2 października 2014

Rozdział 7. - "Świt był w kolorze złej krwi."

Jest gra
W którą gram
Są zasady 
Które muszę złamać
Są błędy
Które zrobię
Ale zrobię je
Po mojemu
16 listopada 1999

            - Jak śmiesz tak twierdzić?!
            - Nie jestem twoim podwładnym i nie myśl sobie, że pozwolę ci na taki ruch!
            - W takim razie, co uważasz za najlepsze wyjście z tej saytuacji?
            - Na pewno nie zaatakowanie niewinnych ludzi w środku nocy!
            - Jeżeli my tego nie zaczniemy, zrobią to oni. Póki co znamy ich kolejny ruch i jeśli dobrze to wykorzystamy, zapobiegniemy śmierci tysiącom czarodziejów i mugoli. Poza tym, nie uda im się zaatakować Ministerstwa i Hogwartu.
            - Bo łby łososi są warte łebków tysięcy żab…
            - Ofiary są konieczne! Jeżeli chcesz pokoju, to szykuj się do wojny, która lada chwila może wybuchnąć!
            W ciemnym pokoju z wielkim stołem pośrodku, na którym leżała niezliczona ilość zapisanych kartek i niepełnych akt, zapadło milczenie. Dorian stał naprzeciwko drzwi, wychylony w kierunku Neville’a, z dłońmi położonymi na blacie. Twarz miał ściągniętą, z jeszcze bardziej wyostrzonymi rysami, a jego oczy zaszły dymem, jak zawsze, kiedy walczył, ręką czy słowem.
            - Za trzy dni o zmierzchu wszyscy mają stawić się na -4 piętrze w pełnym wyposażeniu. Resztę rozkazów otrzymacie na zbiórce. Wykonać – wycedził przez zęby i wyprostował się, zapalając papierosa.
            Neville spojrzał na niego z nienawiścią, ale tylko kiwnął głową i wyszedł. Całkowicie nie podzielał zdania Doriana. Najlepiej byłoby zaatakować tuż nad ranem jakąś mniej ważną bazę, a nie w nocy rzucać się na ich główną kwaterę. Jednak nie mógł się sprzeciwiać, ponieważ to Fry zajmował się strategią, a on tylko wcielał jego rozkazy w życie.
            Inni członkowie Podziemia też nie byli zadowoleni z decyzji Doriana, gdy się o niej dowiedzieli. Szeptali między sobą, przesyłając dalej plotki o szczerej nienawiści Fry’a do śmierciożerców. Nie wiedzieli jednak, dlaczego jest w stanie zrobić wszystko za kolejne nazwisko zabitego lub pojmanego śmierciożercy na swoim koncie. Cichy szum rozmów zaczynał zamieniać się w niebezpieczny pomruk, jakby zapowiadający burzę. Napięcie i niezadowolenie rosło z minuty na minutę, aż czarę przelał krzyk: „To samobójstwo!”.
            Wybuchły głosy protestów, których nie udało się nikomu uciszyć. Paru chłopaków z poziomu -2 zbiegło na dół i chciało zaciągnąć siłą Doriana do sali z bronią, ale ten wyrwał się i poszedł z własnej woli. Przywitały go wrzaski i gwizdy. Jednak on zachował zimną krew, stanął na krześle, które było obok, i ogarnął tłum chłodnym spojrzeniem. Krzyki ucichły natychmiast.
            - Śmierciożercy od roku terroryzują Świat Magii – zaczął. – Zabijają, porywają, gwałcą, torturują i kradną. Wybili w pień połowę Ministerstwa Magii! Znów przejmują kontrolę nad Hogwartem i innymi ważnymi instytucjami. I co? Uchodzi im to płazem! Są bezkarni, a my pozwalamy sobą pomiatać! Boicie się ryzykować na samym początku wojny? – zapytał, a jego głos zawisł nad głowami innych. – A to właśnie w ciemnościach ogień płonie najjaśniej! Wzniecimy pożar, który pochłonie ich wszystkich! Zostaną ukarani za to, co robili nam przez kilkanaście lat! Nie pozwolimy im znów przejąć kontroli! – z każdym kolejnym słowem wybuchały okrzyki aprobaty.
            Dorian dobrze wiedział, że nastrój tłumu szybko się zmienia i doskonale umiał to wykorzystać. Kiedy zaczęli bić mu brawo, zszedł z krzesła i wrócił na -5 poziom. Ledwo zamknął za sobą drzwi, osunął się na podłogę, a krople potu zaczęły spływać po jego surowej twarzy. Drżącymi dłońmi wyciągnął z kieszeni strzykawkę, podciągnął rękaw koszuli i wstrzyknął sobie morfinę. Oparł głowę o drzwi, zamknął oczy i czekał na ulgę, która nadeszła dopiero po dłuższej chwili.
            Ból był jego jedynym przyjacielem.
            Tylko on nigdy nie opuścił Doriana. 

24 sierpnia 2014

Rozdział 6. - "Więzienie jest niczym, jeśli będziesz przy mnie".

Białe kreski, uroczy chłopcze, tatuaże.
Nie wiesz, co znaczą?
Są wyjątkowe, specjalnie dla ciebie.

Muzyka: Lana Del Rey - "Florida Kilos"

15 i 16 listopada 1999
  Po wielkiej, wyłożonej marmurem łazience rozległo się stanowcze pukanie. Od wielkich, szklanych okien, sięgających od podłogi aż do kilkumetrowego sufitu, odbijało się światło padające z kryształowego żyrandola. Smukła postać z pomalowanymi na czerwono ustami siedziała w wielkiej, złotej wannie na samym środku łazienki. Piana prawie wylewała się na podłogę, zakrywając całe ciało dziewczyny, oprócz ramion i głowy. Szary dym ze świeżo zapalonego papierosa okalał jej głowę.

- Proszę - zawołała zachrypiałym od długiego milczenia głosem.
Drewniane drzwi otworzyły się gładko i do środka wszedł Seth w lekko rozpiętej koszuli i poluzowanym krawacie. W dłoniach trzymał kryształowe szklanki wypełnione do połowy whisky z lodem. Podał jedną Hermionie, a sam podsunął sobie krzesło i usiadł obok, popijając bursztynowy napój. Dziewczyna zgasiła papierosa o krawędź wanny i uśmiechnęła się lekko do Setha.
Zanim chłopak zapukał, podjęła kilka ważnych decyzji. Postanowiła na razie zapomnieć o Ronie i o tym całym gównie, w którym się znalazła, i dać szansę Sethowi. Blondyn w jakiś sposób zalepiał dziurę w jej sercu, za co była mu wdzięczna.
- Jak ci się tu podoba? Niczego ci nie brakuje? - zapytał Seth, opierając się wygodnie na krześle i krzyżując nogi tak, że kostka prawej nogi spoczywała na lewym kolanie.
- Średnio - skrzywiła się Hermiona, rozglądając się dookoła. - Myślałam, że z kranu wypłyną diamenty, ale wypłynęła woda. Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo jestem rozczarowana.
- Porozmawiam o tym ze służbą, na pewno da się to naprawić.
żadne z nich się nie roześmiało, tak, jakby byli kompletnie poważni. W łazience zrobiło się gorąco od parującej z wanny wody, więc Seth zdjął koszulę, rzucając ją i krawat na podłogę, odsłaniając umięśnione i wytatuowane klatkę i ramiona. Lewą rękę miał zabandażowaną od nadgarstka prawie do barku.
- Jeżeli zdejmiesz jeszcze spodnie to będziemy kwita. - Hermiona uśmiechnęła się krzywo.
- Nie śpiesz się, koniku polny - odparł Seth, rzucając dziewczynie wymowne spojrzenie. Wstał i wyszedł, jedną dłoń trzymając w kieszeni spodni, a w drugiej dzierżąc szklankę z topniejącym lodem. Drzwi zostawił uchylone.
Hermiona uśmiechnęła się sprośnie i postanowiła zagrać w grę, którą zaczął Seth. Wyszła z wanny, zostawiając na podłodze mokre ślady, sięgnęła po koszulę leżącą niedaleko i założyła ją, nawet się nie wycierając. Krawat owinęła sobie wokół talii i zapaliła kolejnego papierosa. Ślizgała się mokrymi stopami po marmurze, więc założyła szpilki.
Kiedy weszła do pokoju, zastała Setha siedzącego na łóżku, z pełną szklanką w dłoni. Zapomniała, że w pokoju znajdował się mały barek. Spojrzała mu głęboko w oczy i po jakiejś wieczności podeszła do ściany i wydmuchała dym za okno. Napięcie wiszące w powietrzu można było kroić nożem.
- Masz już moją marynarkę, koszulę i krawat. - Usłyszała głęboki głos Setha, który nagle znalazł się tuż za nią. - Brakuje ci jeszcze spodni i butów do kolekcji.
Kiedy skończył to mówić, zdjął buty i kopnął je parę metrów dalej, żeby Hermiona mogła je widzieć.
- To trochę nie fair, bo ja nie mam żadnej twojej rzeczy. - Dziewczyna czuła jego ciepły oddech na swojej szyi. Teraz był jej ruch. Zsunęła ze stóp szpilki i kopnęła je w stronę butów Setha.
- Mam nadzieję, że nie będą ci za małe - mruknęła i zaciągnęła się papierosem.
- Zawrzyjmy umowę - Seth przesunął dłonią po ramieniu Hermiony, zjeżdżając w dół po plecach, talii i biodrze - spodnie za krawat.
Hermiona rozwiązała supeł i wcisnęła krawat w dłoń Setha, który rzucił go razem ze swoimi spodniami w nogi łóżka. Zimny powiew nocnego powietrza musnął jej skórę.
- Uwielbiam robić z tobą interesy - szepnął, muskając ustami jej szyję.
- Powinniśmy podpisać kontrakt - mruknęła, przymykając oczy.
- Koszula za bokserki.


***


Przez otwarte okno wpływało chłodne powietrze, poruszając delikatną jak pajęczyna zasłoną. Wschodzące, pomarańczowe słońce rzucało złote refleksy w których unosiły się drobne pyłki. Na podłodze leżały porozrzucane ubrania i złota narzuta, która ześlizgnęła się z łóżka. Biały baldachim poruszał się nieznacznie, a biała pościel szeleściła cicho.
Seth wpatrywał się w dziewczynę, która leżała na nim cały swoim ciężarem. Przytulał ją mocno do siebie, jakby bał się, że ktoś ją mu zabierze. Nie mógł oderwać wzroku od jej twarzy - jasnej, z drobnymi piegami na nosie, zaróżowionymi policzkami i lekko rozmazanym makijażem. Wyglądała tak pięknie, kiedy spała. Tak spokojnie, czysto. Odgarnął niesforny kosmyk z jej wysokiego czoła. Była taka lekka i delikatna, że bał się przytulić ją mocniej z obawy, że ją zgniecie. Seth nie zdawał sobie sprawy, że przez cały ten czas się uśmiechał.
“Nie. Nie masz prawa czuć do niej cokolwiek. Musisz być obojętny”, skarcił się w duchu.
- Dzień dobry, kochanie - usłyszał, a jego serce zabiło szybciej. W ogóle się nie poznawał.
- Jak ci się spało? - zapytał, czując jej delikatne palce na swojej szyi.
- Cudownie, a tobie? - uśmiechnęła się wesoło, otwierając lekko opuchnięte powieki.
- Nie zmrużyłem oka. - “Nie. Przestań! Nie kończ tego zdania!”
- Dlaczego? - Hermiona poruszyła się delikatnie. Obydwoje byli nadzy.
- Nie mogłem przestać patrzeć jak śpisz - szepnął. - Wyglądasz wtedy tak niewinnie.
Hermiona pocałowała go czule w lekko spękane od alkoholu usta. “Idiota”.
- Co chcesz dzisiaj robić? - zapytał.
- Chcę zabrać ci wszystkie pieniądze i władzę - szepnęła mu do ucha i pocałowała go w szyję.
- Diabeł w ciele anioła.
- Anioł w ciele diabła.
- Idealna z nas para.
- Szsz… - uciszyła go i wstała.
Nie wiedziała czemu, ale w ogóle nie wstydziła się tego, że była całkiem naga. Przy Ronie zawsze się zakrywała, ale Seth wywoływał w niej takie sprzeczne uczucia i zachowania, że w ogóle nie widziała w sobie dawnej Hermiony. Zostawiła Setha i poszła wziąć prysznic,a gdy wróciła zastała go w pełni ubranego. Garnitur, koszula, błyszczące skórzane buty, woda kolońska.
- Widzę, że jestem daleko w tyle - zaśmiała się, siadając w ręczniku przy toaletce.
Magicznym sposobem wczoraj po późnej kolacji zastała w nowym pokoju nie tylko swoje rzeczy, ale też nowe ubrania, buty i kosmetyki. Zaczęła się malować, podczas gdy Seth przeglądał jej szafę.
- Co to? - zapytał, wyciągając starą koralikową torebkę, na którą dwa lata temu rzuciła zaklęcie zmniejszająco-zwiększające.
- Moja stara torebka, trzymam ją z sentymentu - skłamała.
- A to? - spytał po dłuższym czasie, trzymając w ręce różdżkę Hermiony. Dziewczyna przestraszyła się i odwróciła gwałtownie. Krew odpłynęła jej z twarzy. - Dziesięć i trzy czwarte cala, winorośl i, jak mniemam, włókno ze smoczego serca?
Hermiona tylko kiwnęła głową. Była w szoku.
- Nie mówiłeś, że jesteś czarodziejem.
- Nie chciałem tego robić na pierwszej randce - mrugnął do niej i zaczął dalej przeglądać ubrania.
W końcu wyciągnął rozkloszowaną, błękitną sukienkę w białe groszki w stylu lat 50. Zawiesił ją na wieszaku na drzwiach szafy, dobrał do tego białe szpilki, biżuterię i torebkę.
- Nie zapomnij o czerwonej szmince. Czekam na dworze.
- Lubisz mieć wszystko pod kontrolą, prawda? - zapytała, kiedy już miał przekroczyć próg.
- Tak. I nawet nie wiesz jak bardzo mogę się zdenerwować, gdy coś idzie nie po mojej myśli - odparł poważnie i zamknął drzwi.
Hermiona poderwała się i schowała strój, który wybrał Seth. Rzuciła ręcznik na ziemię i założyła obcisłe, jasne dżinsy sięgające talii i krótki, luźny, czarny top. Do tego na stopy wcisnęła czarne botki, a na ramiona narzuciła skórzaną kurtkę.
Kiedy wyszła na zewnątrz i schodziła po schodach w kierunku Setha, z satysfakcją obserwowała jego twarz, przez którą przemknął cień mroczny jak zimowa noc. Uśmiechnęła się do niego szeroko i weszła do czarnego samochodu. Ciarki przeszyły jej ciało na widok szofera z tatuażem na karku.
- Gdzie jedziemy? - zapytała, a jej głos zabrzmiał dziwnie słabo.
- Ja jadę spotkać się z moim przyjacielem i współpracownikiem. Ty wypijesz herbatę z jego narzeczoną.
- Mam ją do czegoś przekonać? Coś jej wmówić? Może wsypać jakiś proszek do herbaty? - zażartowała, ale Seth spojrzał na nią z lekkim potępieniem w oczach.
- Nie, masz tylko wypić z nią herbatę i być miła - odburknął poważnie, a Hermiona poczuła się dziwnie. Jego zachowanie w ciągu godziny zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.
- Dobrze - odparła i mimowolnie odsunęła się od niego odrobinę. Z powodu jednej rozmowy wytworzyła się między nimi niewidzialna bariera.
Nie wiedziała ile wysiłku kosztowało Setha potraktowanie jej tak chłodno.
Chwyciła go za rękę i położyła głowę na jego ramieniu, chcąc w ten sposób go rozchmurzyć. Chłopak podniósł jej dłoń i pocałował delikatnie jej wierzch.
Starał się rozumem zagłuszyć głos serca, które wołało: “Ona jest taka wspaniała! Chyba ją kocham”.
“Nie! Pamiętasz słowa ojca? “My, Nickolsonowie, nie bawimy się w takie głupoty jak uczucia”. Poza tym, ona jest szlamą”.

2 sierpnia 2014

Rozdział 5. - "Choć strach pcha mnie naprzód, moje serce wciąż bije tak powoli"

Stoję na scenie 
Scenie strachu i wątpliwości 
To pusta sztuka 
Lecz i tak otrzymam oklaski 

Moje ciało jest klatką 
Powstrzymującą mnie od tańca z moją miłością 
Mój umysł kryje klucz 

Żyję w wieku 
Który nazywa ciemność światłem 
Choć moja mowa jest martwa 
Kształty wciąż wypełniają moją głowę 

Muzyka: Arcade Fire - "My body is a cage"



15 listopada 1999

Obudził go wypalający wnętrznościa odór śmieci i wymiotów. Uchylił spuchnięte, sklejone ropą powieki i poruszył się niespokojnie na malutkich kawałkach szkła, rozsianych w promieniu dwóch metrów. Powoli wracał do rzeczywistości. Przypominał sobie wydarzenia od wyjścia z pociągu aż do widoku zgniłego mięsa z czyjegoś obiadu, much i pieluch.

Nagle, niczym sztormowa fala, uderzył w niego ból. Bolało go całe ciało, chociaż niektóre miejsca piekły mocniej niż inne. Jęknął i chwycił się kurczowo za brzuch. Wydawało mu się, jakby coś rozrywało go od środka.

Gdy tak kulił się na gołej ziemi, jak z mgły wyłoniło się wspomnienie ciemnej postaci w długim płaszczu, wyjmującej mu coś z zalanych krwią ust, rozwiązującej silne więzy na jego nadgarstkach i kostkach, opatrującej go z grubsza i wciskającej mu mały pakunek do kieszeni. Jak na zawołanie poczuł niewielkie zgrubienie w okolicach uda. Sięgnął tam i wyciągnął owiniętą sznurkiem chustkę. Z trudem rozwiązał supeł drżącymi rękoma, i wysypał zawartość na ziemię.

W świetle ulicznej latarni dojrzał parę tabletek, chusteczki i zwiniętą kartkę papieru. Natychmiast połknął wszystkie tabletki, nie zważając na ich przeznaczenie czy ilość. Miał tylko nadzieję, że w magiczny sposób ulżą jego cierpieniu. Zamknął oczy i leżał nieruchomo przez kilka minut, aż poczuł, że ból odpływa. Wziął do ręki kartkę i przeczytał:


Jeżeli to czytasz, Ron, natychmiast wstań. Możliwe, że kręcą się jeszcze w pobliżu.
Na pewno masz wiele pytań, dlatego czekam na Ciebie w pobliskim parku. Będziesz wiedział jak mnie znaleźć. Wybacz, że nie mogłem Ci bardziej pomóc, ale muszę też dbać
o własną skórę.
Do zobaczenia!
- T.


Pomimo bólu Ron wstał i pokuśtykał w stronę parku. Nie wiedział czemu, ale ten T. wzbudzał w nim zaufanie, niczym stary przyjaciel. Nadal był zlękniony po napadzie. Cały czas odwracał głowę, sprawdzając, czy nikt go nie śledzi. Starał się zagłuszyć strach, myśląc o Hermionie, ale to powodowało, że czuł się jeszcze gorzej. Cały czas obwiniał się o rozpad ich związku i o to, że Hermiona przez niego tak bardzo cierpiała.
Po kwadransie powolnego marszu, który stawał się coraz bardziej dołujący, obolały i wykończony dotarł do bram parku. Uchylił skrzypiącą furtkę i ruszył największą alejką.
Odruchowo sięgnął po różdżkę i trzymając ją teraz w dłoni, oświetlał sobie drogę magicznym światłem.
- Ron, tutaj! - usłyszał znajomy głos i odwrócił się w jego kierunku.
Parę chwil zajęło mu rozpoznanie znajomej twarzy, tak bardzo zmienionej, odkąd ostatni raz ją widział.
- Harry! Stary, jak dawno cię nie widziałem - uśmiechnął się i uściskał z nim..
- Też cieszę się, że cię w końcu widzę, ale nie mamy sporo czasu - wyjaśnił Harry, ruszając wgłąb parku. - Po tym jak razem z Hermioną wyprowadziłeś się z Nory wiele się zmieniło. Parę miesięcy po tym, jak zamieszkaliście w Londynie, do Nory przybył Kingsley Shacklebolt. Okazało się, że aurorzy mają kłopot z wyłapaniem wszystkich Śmierciożerców. Część z nich uciekła za granicę, ale większość jakby zapadła się pod ziemię. Z Ministerstwa zaczęli też znikać ważniejsi urzędnicy, o których nieoficjalnie było wiadomo, że mieli coś wspólnego z Voldemortem. Kingsley ostrzegł nas przed możliwym niebezpieczeństwem. Następnego dnia znaleziono go martwego we własnym gabinecie.
- Jak to możliwe, że nie wiedziałem o śmierci Ministra? - mruknął pod nosem Ron, zdając sobie sprawę, jak bardzo odsunął od siebie Świat Magii.
- Po tym morderstwie wszystko ucichło na dobry rok - kontynuował Harry. - Dopiero od miesiąca zaczęły się podejrzane porwania. Na samym początku byli to najmniej ważni urzędnicy Ministerstwa. Znikali i po tygodniu znajdowano gdzieś ich ciała. Czasami przy zwłokach leżały jakieś dziwne przedmioty, martwe węże albo liściki zapisane krwią “Nadchodzimy”. Dlatego Podziemie wznowiło działalność.
- Podziemie? - zdziwił się Ron.
- Razem z paroma osobami z dawnej Gwardii Dumbledore’a założyliśmy je tuż po śmierci Kingsley’a. Właśnie tam idziemy. - Harry uśmiechnął się lekko pobłażliwie i zaczął wyjaśniać dalej. - Te porwania robią się coraz poważniejsze. Ostatnio znaleziono starego Amosa Diggory’ego.
- Jak bardzo był… sponiewierany? - zapytał cicho. Pomimo że prawie nie znał Diggory’ego, poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu.
- Nie poznałbym go, gdyby mi nie powiedzieli - głos Harry’ego lekko zadrżał. - Ale inni wyglądali gorzej. Kiedy porwali Mafaldę Hopkirk, wysłali do rodziny pocztą ucho z jej kolczykiem. Nic więcej o niej nie wiemy.
- Te zniknięcia pewno wywołują panikę w Ministerstwie?
- Staramy się niczego nie nagłaśniać, ale po całym Świecie Magii krąży ostrzeżenie przed samotnymi spacerami w nocy i tak dalej.
- Jak wiele…?
- Piętnaścioro.
Zapadła długa cisza. Skręcili teraz we Friary Road i po paru minutach weszli do starej kamienicy. Zeszli schodami do piwnicy, gdzie znajdowały się kolejne drzwi. Harry stuknął w nie różdżką i ich oczom ukazało się wnętrze windy.
- Jedziemy do poziomu -4 - odezwał się Harry i nacisnął odpowiedni guzik. - “Zaopatrzenie i punkt medyczny”.
- A pozostałe poziomy? - zapytał z ponurą ciekawością Ron, opierając się ciężko o ścianę. Tabletki powoli przestawały działać.
- Poziom -6 to “Ściśle tajne” - tłumaczył Harry, wskazując kolejne guziki w windzie. -  -5: “Strategia. -3: “Treningi i testy”. -2: “Szpiedzy”, a nad -1 jeszcze pracujemy. Każdy z Podziemia jest przydzielony do odpowiedniego poziomu. Ja jestem w “Treningach i testach”, Neville w “Zaopatrzeniu i punkcie medycznym”, ale planujemy przenieść go do poziomu -1.
- Co jest na poziomie -6?
- Pokażę ci. Jako jeden z niewielu mam dostęp na wszystkie poziomy - uśmiechnął się porozumiewawczo do Rona. - Ale najpierw musimy cię podreperować.
Ledwo skończył to mówić, drzwi znowu się otworzyły. Przeszli przez ciemny korytarz i Harry postukał palcami we fragment ściany, jakby coś wpisywał. Usłyszeli syk i nagle uderzyło w nich bardzo jasne światło. Znaleźli się w wielkiej, metalowej sali, wypełnionej po brzegi lodówkami, zamrażarkami, szafami z różdżkami i mugolską bronią.
- Imponujące - odparł Ron, rozglądając się dookoła.
Stał przez dłuższy czas, przypatrując się małym, podłużnym pudełkom, które wywoływały tyle wspomnień. Pierwsze zakupy na Pokątnej, pierwsza różdżka, pierwsze spotkanie z Harrym i Hermioną…
- Ron, idziesz?
Usłyszał Harry’ego, który otwierał kolejne drzwi. Ruszył ku niemu, a jego kroki odbijały się echem od metalu.
- A tak właściwie, to czemu w liścikach podpisywałeś się “T.”? - zapytał, kiedy siedział na kozetce w dużej sali szpitalnej. Młody czarodziej w białym kitlu opatrywał jego głowę i ramię, uśmiechając się uprzejmie.
- Każdy z nas ma tutaj pseudonim - zaczął tłumaczyć Harry. - Na przykład ja, jestem Tomas. Mark to Hugh - wskazał na lekarza, który kiwnął głową potwierdzająco.
- Cóż, myślę, że wszystko już w porządku - odezwał się po minucie Mark. - Gdyby jeszcze coś ci dolegało to wpadaj. A teraz lepiej idźcie, za chwilę podadzą kolację.
Przyjaciele ruszyli w stronę trochę bardziej przytulnej sali, w której pachniało przygotowanym jedzeniem. Ron od progu zauważył wiele znajomych twarzy, siedzących przy stole. Poszedł za Harrym w kierunku przyjaciół i usiadł między Padmą Patil a Deanem Thomasem. Naprzeciwko rozmawiali Neville Longbottom, Ernie Macmillan i Angelina Johnson. Na drugim końcu stołu zauważył resztę Gwardii Dumbledore’a, dyskutującą ostro. Nie musiało minąć wiele czasu, aż Ron sam zaczął rozmawiać z dawnymi przyjaciółmi, gestykulując żywo.
         Gdy podano do stołu szum rozmów zagłuszyło stukanie sztućcami o porcelanowe talerze. Największą popularność zdobyła sałatka jajeczna według przepisu pani Weasley, toteż zniknęła z półmiska, zanim ktokolwiek się obejrzał.
        Ron wesoło rozmawiał z przyjaciółmi, wspominając dawne czasy i plotkując o tych ze znajomych, którzy byli nieobecni. Nagle usłyszał huk zamykanych drzwi i wszyscy zamilkli. Po sali rozległ się echem odgłos obcasów stukających o podłogę. Ron nie miał pojęcia kto wszedł do środka. Nie mógł też nic zobaczyć, więc zapytał siedzącego obok Deana.
        - To Dorian Fry. Przez trzy lata był szpiegiem Zakonu wśród Śmierciożerców. Był ukrytą prawą ręką Voldemorta. Kiedy wygraliśmy Bitwę o Hogwart, wszystko wyszło na jaw. Śmierciożercy chcieli się na nim zemścić, a Zakon uznał go za Śmierciożercę, więc uciekł na dwa lata i pojawił się dopiero parę miesięcy temu.
        Wszystkie oczy były wlepione w wysokiego, umięśnionego młodego mężczyznę, który nałożył sobie kromkę suchego chleba i trochę mięsa, i usiadł w kącie, jedząc wszystko lewą ręką. Z prawego mankietu wyzierała czarna dziura, w miejscu której powinna być dłoń.
Nic sobie nie robił z nieznośnej ciszy i czterdziestu par oczu, obserwujących każdy jego ruch.
        - Podobno teleportował się do Indii, gdzie zaokrętował się na statku handlowym – odezwała się Angelina. – Pewnej nocy zaatakował ich piracki statek. Nie było go w ogóle widać w ciemnościach, bo był cały czarny. – „Mówią, że do dzioba uczepione były ludzkie czaszki”, wtrącił Neville. – Porwali go i paru innych młodszych mężczyzn, resztę zabili i wrzucili do morza. Nikt nie wie jak udało mu się wkupić w łaski piratów, ale wkrótce stał się drugim oficerem. Pół roku temu zakotwiczyli statek w pobliżu jednego z madagaskarskich portów. Fry poszedł na zwiady do dżungli, ale zapuścił się za daleko i napadło na niego lokalne plemię. Wbili mu dmuchawkami dziewięć zatrutych strzałek w kark i szyję. Dlatego teraz zawsze chodzi z podniesionym kołnierzem. Ma naprawdę paskudne blizny. – Padma wzdrygnęła się tak mocno, że prawie nie spadła z krzesła. – Siedział w niewoli przez dwa miesiące. Traktowali go jak nową atrakcję: zamknęli w klatce, dźgali patykami i śmiali się z jego reakcji. Nie karmili go dobrze, więc szybko zaczął przypominać szkielet. Wtedy szaman uznał, że Fry nie jest już zabawny i chcieli zorganizować ostatnie przedstawienie z nim w roli głównej. – „Najbardziej bolesną i brutalną śmierć, jaką znali”, wytłumaczył Ernie. – Jednak w ostatniej chwili Fry teleportował się na Grimmuald Place 12, gdzie po miesiącu znalazł go Harry. Zaproponował mu współpracę w Podziemiu, a Fry się zgodził.
        Ron co chwila zerkał na tajemniczego mężczyznę, a z każdym kolejnym zdaniem odnajdywał w jego oczach, twarzy i postawie ciężar tych doświadczeń.
        - Co stało się z jego dłonią? – zapytał prosto z mostu.
        - Stracił ją wiele lat temu – odparł Harry. – Każdy ma inne zdanie na ten temat. Większość uważa, że odciął mu ją za karę Voldemort. Inni, że stracił ją podczas jednego z abordaży na statku pirackim, a jeszcze inni, że odcięli mu ją ludzie z plemienia i używali jako zabawki.
        - Jednak oficjalnie odciął mu ją Voldemort. Ci, którzy znali go wcześniej, twierdzą, że tuż po stracie drastycznie się zmienił. Przestał się uśmiechać, stał się okrutny i oschły.
        - Krążą plotki, że od tamtego czasu dziewczyny, które zaprowadza do swojego mieszkania co noc, nigdy z niego nie wychodzą – szepnęła Padma.
        Cała siódemka zawiesiła wzrok na postaci schowanej w kącie. Ron wyrobił już sobie zdanie o nim i nie było ono bynajmniej dobre. Nic mu się we Fry’u nie podobało: czarne, długie do ramion włosy, ciemne jak noc oczy, bruzdy na twarzy, ciemny zarost i dziura w prawym mankiecie.
        - Nie podoba mi się - mruknął Ron.
- Nie tobie jednemu - odparł Fry, zawieszając na Weasley’u zamrażające krew w żyłach spojrzenie.
I dobrze wiedział, że tym wzrokiem zmroził wszystkich w sali.
 ____________

Jednak wyrobiłam się wcześniej! I dobrze, bo ten rozdział chodził za mną przez połowę wyjazdu :P
Chciałam tylko zaznaczyć, że tytuł rozdziału, cytat i w dużej mierze piosenka dotyczą Fry'a (moja najbardziej ukochana postać w całym moim ff. Zaraz przed Sethem).

5 lipca 2014

Rozdział 4. - "Żyjesz w różnych odcieniach chłodu, a Twoje serce jest nie do złamania"

Widzę mojego ukochanego 
Kołyszącego się
Jego papieros się spala
Ma ręce podniesione do góry
15 listopada 1999

Lampy uliczne rzucały żółte plamy światła na popękany chodnik. Z daleka dochodził stłumiony przez stare kamienice szum samochodów. Męska sylwetka przemykała niezauważona w cieniu budynków. Nawet z daleka było można zobaczyć dzierżoną przez niego kartkę. Co chwilę przenosił wzrok to z niej, to na numery domów. Nagle stanął naprzeciwko małej, ledwo trzymającej się na kilku zawiasach, tabliczki, z napisem “Friary Road”.
Zza zamkniętych drzwi paręnaście metrów dalej dobiegała głośna muzyka, a kolorowe światło uciekało przez szczelinę na schody.
Już miał skręcić w tę ulicę, gdy nagle, niczym spod ziemi, wyłoniła się grupa pięciu rosłych mężczyzn, dzierżących w wielgachnych łapach stosunkowo małe patyki. Poruszali się zaskakująco cicho. Napadli na chłopaka od tyłu, całkowicie unieszkodliwiając go zielonym promieniem z patyka. Kopali go przez pewien czas, powalonego na ziemię niczym kłoda. W końcu związali mu nogi oraz ręce i zakneblowali spuchnięte usta. Dwójka z nich podniosła wciąż sparaliżowanego chłopaka i wyniosła go w okolice kubłów na śmieci parę przecznic dalej.
Zniknęli tak szybko, jak się pojawili.


***


- Zadanie wykonane, sir.



____________
Wiem, najdłuższy rozdział ever. Ale nie powiecie, że w niektórych książkach tak nie ma! Zaczęłam pisać, spodobało mi się i stwierdziłam - co tam! Przynajmniej macie zalążek następnego rozdziału!

2 lipca 2014

Rozdział 3. - "Na drugie imię masz Kłopot"

Czy jesteś podejrzanym winem,
Po którym będę miała rano kaca?
Czy po prostu ciemno niebieską miną lądową,
Która eksploduje bez przyzwoitego ostrzeżenia?

Muzyka: Hooverphonic with Orchestra - "Mad about you"


15 listopada 1999


- Ślicznie wyglądasz.
- Dziękuję.
Wielka sala w najdroższej restauracji w mieście wypełniona była po brzegi bogaczami w wytwornych strojach. Z jednego kąta dobiegała chwytliwa melodia grana przez zespół, a pomiędzy okrągłymi stolikami przemykali kelnerzy w smokingach. Gdyby rzucić okiem na pomieszczenie, można byłoby zauważyć dominujące szkarłat i kość słoniową. Nad głowami gości wisiały kryształowe żyrandole, rzucające ciepłe światło na wszystko dookoła.
Hermiona siedziała na jednym z drewnianych krzeseł wyłożonych miękkimi poduchami, przeglądając kartę menu. Gdyby nie to, że Seth za wszystko płacił, nie byłoby jej stać nawet na szklankę soku. Ubrała się w skromną, czarną sukienkę z wyciętymi plecami, którą znalazła w sklepie rzeczy używanych. Tłustą plamę na dekolcie zakryła broszką po swojej babci.
- Czy zdecydowali się już państwo na coś? - Jak spod ziemi wyłonił się kelner, trzymając w ręce notatnik i wieczne pióro. Stał zgarbiony, patrząc z lękiem na Setha.
- Poprosimy dwa razy homara w maśle - odparł wyniośle blondyn, odkładając zamknięte menu na stolik.
- Świetny wybór, sir. Czy mogę zaproponować do tego wino, rocznik 74? - odezwał się nieśmiało kelner, który niemal nie uciekł, gdy Seth zgromił go wzrokiem. - To z-znaczy, rocznik 75.
Chłopak skinął nieznacznie głową, na co kelner zebrał karty i odszedł w pośpiechu, trzęsąc się jak osika.
- Jak widać, jesteś tu dobrze znany - odparła oschle Hermiona, bawiąc się serwetką.
- To restauracja mojego ojca. - Seth uśmiechnął się ciepło, starając się udobruchać dziewczynę. - Pracownicy się mnie boją, bo niedługo ją przejmę. Myślą, że wszystkich wyleję na bruk.
Roześmiał się, rozbawiony tymi śmiesznymi wyobrażeniami. Hermiona jednak czuła, że coś tutaj nie jest w porządku. Parę gości wydawało się jej znajomych, choć nie miała pojęcia skąd mogła znać takich bogaczy. Na dodatek, znaczna większość była ubrana od nadgarstków do kostek, choć w środku było bardzo ciepło.
Gdy po kwadransie podano ich danie, do stolika podszedł wysoki mężczyzna w drogim garniturze, trzymający w ręce aktówkę.
- Wybaczy pan, że przerywam panu spotkanie z młodą damą, ale jest to wyjątkowa sytuacja, wymagająca natychmiastowego działania. - Seth spojrzał pytająco na mężczyznę, który w odpowiedzi lekko kiwnął głową.
- Przepraszam, Hermiono. To zajmie mi tylko chwilę. - Wstał, wydając się całkiem spokojny, chociaż na jego czole wyskoczyła żyła. Gdy nachylał się, żeby pocałować ją w policzek, szepnął - Odczekaj pięć minut i wyjdź. Czekaj na mnie przy Fifi’s.
Hermiona wyprostowała się nieznacznie, ale nie dała po sobie nic poznać. Uśmiechnęła się szeroko, jak to powinna robić dziewczyna na randce, i upiła łyk wina. Gdy Seth zniknął za drzwiami prowadzącymi do pokoju dla specjalnych gości, spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Zaczęła odliczać w myślach sekundy, zajadając się homarem.
Była dziwnie spokojna. Normalnie w takiej sytuacji uciekłaby natychmiast, nie oglądając się za siebie.
Gdy minęło wyznaczone pięć minut, wstała powoli i skierowała się w stronę wyjścia. Już miała wyjść, kiedy na drodze stanął jej jeden z ochroniarzy.
- Gdzie się pani wybiera? - zapytał, próbując się uśmiechnąć.
- Muszę natychmiast wyjść, to sprawa prywatna - odparła bez zająknięcia..
- Przykro mi. ale nie mogę pani wypuścić.
- Niby dlaczego? - Poczuła jak silna dłoń mężczyzny zaciska się boleśnie na jej ramieniu. Postanowiła zrobić trochę zamieszania. - Proszę mnie natychmiast puścić! Muszę wyjść, a pan nie ma prawa mnie zatrzymywać. Już nigdy więcej nie przyjdę do tego burdelu!
Parę najbliżej siedzących osób obejrzało się na nią i zaczęło szeptać między sobą. Ochroniarz, zauważając to, puścił rękę Hermiony i otworzył przed nią drzwi. Nie odezwał się ani razu, nie chcąc jeszcze bardziej namącić.
Hermiona wyszła z podniesioną głową i skierowała się w stronę świecącego parę przecznic dalej neonu “Fifi’s”. Znalazła się tam już po paru minutach, chociaż ruch na ulicy był dość duży. Usiadła na pobliskiej ławce i zapaliła papierosa, a w drugiej ręce trzymała różdżkę, którą chowała za torebką. Tak, na wszelki wypadek.
Przez niebieski dym obserwowała przechodniów, którzy nie różnili się zbytnio od siebie - nie oglądający się na boki przedsiębiorcy lub bankowcy, którzy wychodzili pojedynczo z pobliskiego wieżowca. Nagle w tłumie zauważyła zbliżającego się szybkim krokiem Setha.
- Przepraszam cię za to zamieszanie - odparł, chwytając ją za rękę. - Problemy w pracy, nie chciałem cię w to mieszać.
- Rozumiem - mruknęła, wydychając dym. Wstała powoli i poszła razem z nim w dół ulicy.
Wydawała się spokojna, choć tak naprawdę pełna była wątpliwości i obaw. Nie miała pojęcia, czy mu ufać. Seth wydawał jej się podejrzany i tajemniczy, ale to jeszcze bardziej ją do niego ciągnęło.
Z rozmyślań wyrwała ją dłoń Setha, ogarniająca z jej twarzy niesforny kosmyk.
- To się więcej nie powtórzy, obiecuję - szepnął chrypliwie, co wywołało gęsią skórkę na jej plecach.
Odwróciła głowę w jego stronę, a Seth wykorzystał ten moment. Nachylił się i złożył namiętny pocałunek na jej czerwonych ustach. Miły dreszcz przeszył ciało Hermiony, wytrącając z jej dłoni dogasający się papieros. Zapach jego wody kolońskiej mieszał się z aromatem jej ciężkich perfum, tworząc niebezpieczną mieszankę. To nie był jeden z tych niewinnych, gimnazjalnych pocałunków
Hermiona nie czuła motylków w brzuchu i tej ekscytacji, jak podczas pocałunków z Ronem. Kierowała się ciekawością i urokiem chwili. Seth delikatnie wepchnął ją do pustego zaułka, który znajdował się tuż przy nich. Schowani w ciemnościach zapomnieli o miejskim zgiełku i pośpiechu. Zniknęły problemy, rozterki. Nagle Seth podniósł Hermionę i przyparł ją do muru. Uderzyła o niego plecami, ale ból nie był nieprzyjemny. Poczuła miękkie usta chłopaka na swojej szyi i wplotła palce w jego jasne włosy.
Wpatrywała się w ścianę naprzeciwko, gdy niespodziewanie przed jej oczami pojawiła się twarz Rona. Odepchnęła od siebie Setha i spojrzała w jego lekko zmętniałe oczy.
- Przepraszam, ale ja… Nie mogę - szepnęła, oddychając ciężko.
Opadła lekko na ziemię i ruszyła przed siebie, trawiona przez wyrzuty sumienia. Seth domyślał się, że chodzi o jakąś sprawę z przeszłości. Wiedział, że nie zrobił nic złego, ale i tak czuł się dziwnie. Pobiegł za Hermioną i, gdy ją znalazł, chwycił jej rękę.
- Nie masz mnie za co przepraszać. - Zrobił krok w stronę dziewczyny, gładząc jej policzek. - Nie będę pytał o twoją przeszłość, jeśli ty nie będziesz pytała o moją. Zajmijmy się teraźniejszością, dobrze?
Hermiona kiwnęła głową i uśmiechnęła się lekko. Zgodziła się też, gdy Seth zaproponował jej, że odprowadzi ją do motelu.  Pomimo że wolała być teraz sama, nie chciała robić przykrości chłopakowi. Zrobiło się chłodno, więc Seth położył jej na ramionach swoją marynarkę i objął ją mocno. Był prawdziwym dżentelmenem, w odróżnieniu od Rona, który nigdy nie otwierał przed Hermioną drzwi ani nie dawał jej swojej bluzy, gdy było zimno.
Milczeli całą drogę i nie przeszkadzało im to. Szli bardzo blisko siebie, co chwila stykając się ramionami.
- To tutaj mieszkasz? - Seth zlustrował krytycznym wzrokiem zaniedbany budynek.
- Tylko tymczasowo - mruknęła Hermiona, chociaż czuła dreszcze za każdym razem, gdy myślała o kolejnej nocy w zimnym, zapleśniałym pokoju.
Seth przez chwilę wyglądał, jakby bił się z własnymi myślami, kiedy nagle chwycił ją za rękę i ruszył szybkim krokiem w kierunku głównej ulicy.
- Gdzie idziemy? Seth, puść! To boli! - Próbowała wyrwać dłoń z jego żelaznego uścisku, ale nie przestawała kuśtykać za nim na swoich starych szpilkach. Chłopak nie słuchał jej, a nawet jeśli, to nie zwracał uwagi na krzyki dziewczyny. Zadzwonił do swojego szofera i zatrzymał się nagle, przez co Hermiona na niego wpadła.
- Nie możesz mieszkać w czymś takim - odezwał się w końcu, w tym samym momencie, gdy podjechał samochód. - Zajmiesz pokój gościnny w moim domu.
- A co z moimi rzeczami? - zapytała. Była w szoku, jak wiele wydarzyło się w ciągu zaledwie doby. Paręnaście godzin temu płakała w ciasnej toalecie na dworcu, a teraz siedzi w czarnym samochodzie obok przystojnego i bogatego faceta, którego ledwo zna, i jedzie do jego domu.
- Nie martw się, załatwię to - uśmiechnął się do niej ciepło i położył jej rękę na kolanie.
Czuła się dziwnie, po raz pierwszy będąc spontaniczną i nie przejmując się przyszłością. Jednak nic nie zagłuszało nieprzyjemnego kłucia w sercu i wyrzutów sumienia. Wmawiała sobie, że przecież zerwali z Ronem i on sam pewno właśnie flirtuje z jakąś laską w barze. Pomimo tego, wydawało jej się, jakby zdradziła własne serce.
Gdy skręcali w ulicę prowadzącą na przedmieścia, stwierdziła, że sama już nie wie, co czuje. Seth był szarmancki, przystojny i traktował ją jakby nie była biedną, zaniedbaną dziewczyną, która uciekła swojemu ex. Podobał jej się i wiedziała, że ona podoba się jemu. Ale nadal kochała Rona.
- Jesteśmy na miejscu - odezwał się szofer.
Hermiona wspominała potem ten moment co wieczór. Myślała o nim, jak o początku końca.
Końca wszystkiego, co było jej drogie: miłości, wolności i szczęścia.
Jednak w swojej głowie najwyraźniej widziała czarny tatuaż na karku szofera.


“Śmierć szlamom”.